Dziś, 15 października na całym świecie obchodzony jest Dzień Dziecka Utraconego, i ja osobiście planuję ten wpis od dwóch lat, od kiedy ten Dzień zaczął dotyczyć i mnie. To nie jest łatwy wpis, ale jest dla mnie bardzo ważny, i nie tylko dla mnie... Zdaję sobie sprawę z tego, że takich osób jak ja, takich par, jak my jest po prostu bardzo dużo, a na pewno więcej niż nam by się mogło wydawać.
Jak już człowiek podejmuje decyzję o chęci posiadania dziecka, jest wielu rzeczy nieświadomy, przynajmniej ja byłam. Coś tam się niby słyszy, niby spotkało to znajomą, niby w rodzinie były podobne sytuacje, ale zawsze trzymamy takie myśli od siebie z daleka, bo nas to przecież nie może spotkać, bo po prostu nie. A przecież tak bardzo chcemy mieć dzieci, rok po roku, w krótkim odstępstwie czasu, tak bardzo chcemy, że przecież nic złego się nie może stać.
CZERWIEC 2020R. - I ciąża, ciąża biochemiczna
Kiedy zobaczyłam na teście dwie kreski byłam w szoku, w szczęśliwym szoku, bo to już, tak szybko, wow. Pamiętam nawet, że to była środa, następnego dnia było Boże Ciało, jechaliśmy do moich rodziców na grilla, mam zdjęcia, mam nagrania, mam wspomnienia. Pościągałam aplikację, umówiłam wizytę u ginekologa na okolice 7 tygodnia, kupiłam mężowi kubek z napisem 'BOSKI TATA' (na Dzień Ojca), pochwaliłam się przyjaciółce, powiedzieliśmy moim rodzicom. Coś nowego, coś innego, przecież nigdy nie byłam w ciąży. Głowa bolała mnie okropnie, nie do wytrzymania, ale przecież nie wolno mi brać żadnych tabletek, a ból głowy w ciąży się zdarza.
Już w niedzielę zauważyłam lekkie plamienie, ale przecież jest coś takiego, jak plamienie implantacyjne, więc luz, to na pewno to, ale trochę zbzikowałam i chodziłam do łazienki co chwilę, żeby zobaczyć co się dzieje. Stało się tyle, że chyba następnego dnia pojechaliśmy na SOR, żeby sprawdzić. Nie robiłam badania beta HCG, więc potraktowali mnie tak, jakbym w ciąży wcale nie była, bo 'test ciążowy to nie dowód, potrzebna beta', ale mnie zbadali. Coś tam ktoś widział, ale nie wiedzieli w sumie, co to, czy okres, czy zarodek, czy coś innego i pojechałam do domu. W domu zaczęło się mocne krwawienie, a testy ciążowe wychodziły pozytywne jeszcze przez parę dni....
Ginekolog mi wszystko wytłumaczyła, ciąża biochemiczna, dochodzi do zapłodnienia, ale zarodek ma na tym etapie już tyle wad genetycznych, że nawet nie dochodzi do zagnieżdżenia się go w macicy. Dla ginekologów to nawet nie jest ciąża, bo zazwyczaj krwawienie przychodzi w dniu spodziewanej miesiączki, a testy bardzo często wychodzą negatywne, że kobiety nawet nie wiedzą, że coś tam się zadziało. Ja wiedziałam i był to dla mnie koniec świata. Ciąża skończyła się szybciej, niż się zaczęła, nie zdążyłam dać mężowi kubka i byłam załamaa....
WRZESIEŃ/PAŹDZIERNIK 2020R. - II ciąża
Bałam się wszystkiego, wchodziliśmy na Rysy, a ja myślałam tylko, o tym, że co jeśli jestem w ciąży, co jeśli zaszkodzę dziecku, a przecież za wcześnie na test, nic się nie dowiem. Weszliśmy na te Rysy, i co? Bang, jestem w ciąży, znowu i co jeśli znowu stanie się to samo. Bałam się powiedzieć komukolwiek, poszłam od razu na badanie beta HCG, pierwsza była podwyższona, ok czekałam na drugą, żeby zobaczyć wzrost, wzrost był i to spory, odetchnęłam z lekką ulgą. I powiedziałam wszystkim przyjaciółkom, stwierdziłam, że po to je mam, że jeśli coś się stanie, to będę potrzebować wsparcia, bo drugi raz sama mogę nie dać sobie rady. Wizyta u ginekologa umówiona na 6 tydzień, a ja znowu zaczęłam plamić...
Możecie sobie wyobrazić, jaka byłam zawiedziona, zła, rozżalona, świat znowu się dla mnie skończył, na następny dzień zwolnił się termin u mojej ginekolog, poleciałam od razu. Jest pęcherzyk, wszystko jest okej, jak na 5 tydzień, dostałam duphaston na wszelki wypadek. W 6 tygodniu też było wszystko okej, tak samo w 7, kiedy poszłam na dodatkową wizytę, bo znowu zaczęłam plamić mimo leków. Chciałam chodzić do ginekologa co tydzień, usłyszałam od pani doktor gratulacje, a ja ciągle się bałam. Sprawdzałam papier toaletowy co wizytę w łazience już do końca ciąży. Panikowałam, kiedy przestawałam mieć objawy ciąży, panikowałam kiedy nagle przestało mnie mdlić, nagle przestały bolec piersi, panikowałam zawsze. Dużo odpoczywałam, dbałam o siebie, jak mogłam.
Odetchnęłam, dopiero jak urodziłam w maju Lenkę.
PAŹDZIERNIK/LISTOPAD, 2021R. - III ciąża
To był dopiero szok, Lena miała 5 miesięcy, a ja już jestem w ciąży, udało się od razu - fajnie! Wszystko będzie dobrze, bo córka ma się świetnie, udana ciąża za nami, nawet przez myśl mi nie przeszło, że coś może być nie tak, mimo braku typowych objawów dla ciąży.
Pierwsza wizyta, ok. 6-7 tydzień, pęcherzyk jest i coś w środku, spokojnie, jestem świeżo po ciąży, miałam jeden cykl, więc prawdopodobnie przesunęła się owulacja - brzmi sensownie i logicznie. Kolejne wizyta była po lekko ponad tygodniu. Podczas badania USG poczułam się, jak w filmie. Moja ginekolog nic nie mówiła, patrzyła w ekran w ciszy, co chwilę sprawdzając coś innego, parę minut, a dla mnie, jak parę godzin, było inaczej niż zwykle. Usłyszałam 'Jeszcze chwileczkę, muszę coś sprawdzić' i wiedziałam, że nie jest dobrze, że nie będzie dobrze - świat się zawalił - znowu. Brak akcji serca, nie wykształciło się, a po takim czasie już zdecydowanie powinno być. Jeszcze ginekolog pokazywała mi, że możliwe, że byłyby bliźniaki, ale niestety, dostałam skierowanie do szpitala, 2 dni w szpitalu, czyszczenie macicy i koniec, po ciąży, skończyła się.
STYCZEŃ 2022R. - IV ciąża
I wszystko zaczęło się od nowa, strach, plamienie, doszukiwanie się objawów albo ich braku, analizowanie wszystkiego dokładnie, bo co jeśli znowu, każda wizyta mnie stresowała, bałam się, że znowu usłyszę coś złego. Tym bardziej że w domu przecież małe dziecko, które muszę nosić, bo jeszcze nie chodzi, ciągłe zmęczenie, niewysypianie się, strach i na nowo sprawdzanie papieru toaletowego, co wizytę w toalecie, do końca ciąży. Każdy ból, każde ciągnięcie, rwanie, każda dolegliwość mnie paraliżowała, bałam się, że ja coś 'zepsułam', że to będzie moja wina.
Na szczęście, odetchnęłam dokładnie 2,5 tygodnia temu, kiedy urodził się Fabian.
Jestem szczęśliwa, bo mamy dwójkę zdrowych dzieci, wszystko jest w porządku, jestem w domu i teraz mogę doświadczać uroków macierzyństwa, tych fajnych i mniej fajnych momentów, nie wysypiam się, ale jestem wdzięczna, za to co mam. Ale cały czas pamiętam każdą stratę, każdą łzę i każdy krzyk rozpaczy w środku, który mi towarzyszył i nie zapomnę nigdy. Nawet jeśli była to ciąża biochemiczna, czy strata była na samym początku ciąży, to nie ma znaczenia, nie ma co porównywać, co może boleć bardziej. Boli bardzo i wiem, że każda przeżywa swoją stratę tak samo mocno na każdym jej etapie.
Napisałam to, bo wiem, że jest nas więcej, jest bardzo dużo kobiet, które straciły ciąże, są kobiety, które przeżywają stratę za stratą i nie mają tyle szczęście co ja... Są pary, które starają się latami i domyślam się, że ich stratą, która boli równie bardzo - jest każdy kolejny negatywny test ciążowy.
Mam nadzieję, że macie wsparcie, mam nadzieję, że macie komu się wygadać, mam nadzieję, że nie jesteście z tym same, że nie dostajecie głupich pytań w stylu 'Dlaczego płaczesz?" albo innych podobnych tekstów. Mam nadzieję, że pozwalacie sobie na przeżywanie tych smutnych chwil właśnie tak, jak tego potrzebujecie. Trzymajcie się, dużo siły, cierpliwości i walki. To nie jest Wasza wina, takie sytuacje się zdarzają i my nie mamy na nie wpływu, nie zaszkodziłyście. Trzymam za wszystkie kciuki, nieważne w jakiej sytuacji się teraz znajdujecie, po prostu trzymam kciuki, żeby się udało.
Nasze dzieci, te nienarodzone, są cały czas przy nas, z nami, w sercu i w pamięci i zawsze będą.